- kontra rosyjskie fabryki trolli

Rosyjskie trolle bombardują Niemcy dezinformacjami, które mogą wpływać negatywnie na procesy demokratyczne, w tym na przyszłoroczne wybory powszechne – ostrzegał w ostatnich dniach listopada Bruno Kahl, świeżo powołany szef niemieckiego wywiadu zagranicznego BND (Bundesnachrichtendienst).

W wywiadzie dla monachijskiego dziennika „Sueddeutsche Zeitung” Kahl zapewnił, że BND dysponuje niezbitymi dowodami, iż wychodzące z Rosji dezinformacyjne ataki nie mają innego celu, niż wzbudzenie politycznego chaosu. Autorzy kampanii są zainteresowani podważeniem istoty procesów demokratycznych i jest dla nich bez znaczenia, kto wewnątrz Niemiec na tym skorzysta.

Podobne obawy wyrażał na początku listopada szef Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji (BfV) Hans-Georg Maassen, który podkreślił, że niemieckie służby poważnie obawiają się rosyjskich prób zakłócenia kampanii przed przyszłorocznymi wyborami do Bundestagu. Również minister spraw wewnętrznych Thomas de Maiziere nie ukrywał zaniepokojenia, tłumacząc, że Niemcy są przedmiotem, jak to określił, „ataków technicznych” wymierzonych w infrastrukturę sieciową oraz „ataków inteligentnych”, których zadaniem jest manipulowanie opinią publiczną. Zapowiedział też, że dla przeciwdziałania rosyjskim manipulacjom oraz rozpowszechnianym przez rosyjskich trolli informacjom niszczącym, które podważają wiarygodność polityków, za każdą niemiecką wiadomością oficjalną i za każdą opinią będzie stał konkretny człowiek, a jeśli zostaną wykryte jakieś intencjonalne fałsze, to opinia publiczna otrzyma niezwłocznie wiadomość o źródle i skutkach tej konkretnej dezinformacji.

Nagłe zainteresowanie rosyjskimi „środkami aktywnymi” ze strony szefów instytucji odpowiedzialnych za informacyjne bezpieczeństwo Niemiec zostało, jak się zdaje, sprowokowane licznymi ingerencjami rosyjskich trolli w kampanię prezydencką w Stanach Zjednoczonych. Pojawiło się wówczas w sieci wiele fałszywych informacji prezentujących Donalda Trumpa jako sprzyjającego Moskwie, co miało odstręczyć od niego przeciętnych Amerykanów. Dziennik „Washington Post” pisał, że na rosyjską „machinę propagandową” składają się:

tysiące tak zwanych „botów”, czyli komputerów zarażonych złośliwym oprogramowaniem, które pozwala przejąć nad nimi kontrolę i zamienić w zdalnie sterowanego robota rozsyłającego e-maile z zadanym tekstem lub blokujące dostęp do określonej witryny lub serwisu;

tak zwane fabryki trolli, gdzie wynajęci sieciowi wyrobnicy udają zwykłych obywateli, wtrącają się do politycznego dyskursu, podrzucają dezinformacje, rozpowszechniają plotki, pogłoski i siejące niepokój fałszywki;

całe siatki internetowych witryn i społecznościowych kont, które jak pudła rezonansowe powtarzają na różne głosy narracje ustalone przez scenarzystów kampanii dezinformacyjnych.

Głównym celem kolportowanych obecnie narracji jest sianie ogólnego zamętu oraz rozpowszechnianie przerysowanych wiadomości i opinii świadczących rzekomo, że świat jest na krawędzi globalnej wojny, a Zachód powinien unikać starcia z potężną Rosją, uzbrojoną po zęby w broń nuklearną.

Nie sposób ocenić, czy rosyjska kampania miała realny wpływ na to, jak zagłosowali amerykańscy wyborcy, ale członkowie Izby Reprezentantów prawie jak jeden mąż, bo stosunkiem głosów 390 do 30, przegłosowali 30 listopada powołanie specjalistycznego komitetu wywiadowczego, którego zadaniem będzie przeciwdziałanie rosyjskim środkom aktywnym potajemnego wywierania wpływu na politykę Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników. Nowy twór ma demaskować fałsz, agentów wpływu, przypadki korumpowania polityków, naruszenia praw człowieka, akty terroryzmu i zabójstwa prowadzone przez służby specjalne lub elity polityczne Rosji i jej popleczników. Niejako przy okazji kongresmeni ograniczyli swobodę poruszania się rosyjskich dyplomatów do 40 km od oficjalnego miejsca pracy, chyba że FBI poinformuje Kongres, iż konkretny dyplomata jest „czysty” i nie ma żadnych dowodów, aby prowadził działanie niezgodne z prawem.

Reakcja amerykańskiego Kongresu nie jest odosobniona. Wydaje się, że rosyjskie trolle przedobrzyły i rozbudziły powszechne dążenie do obrony przed dyrygowaną z Moskwy globalną kampanią dezinformacyjną. Odruchową reakcją internetu stały się zalecenia, jak odróżniać fałszywki od informacji prawdziwych, a różne agendy rządowe i blogerzy zaczęli rozpowszechniać opracowania i biuletyny demaskujące konkretne kampanie dezinformacyjne.

Przykładowo amerykański portal BuzzFeed News ustalił, że w trakcie kampanii przedwyborczej w USA ponad 100 witryn i portali poświęconych amerykańskiej polityce wewnętrznej wywodziło się z liczącego około 45 tys. mieszkańców miasta Veles w... Macedonii. Miały one profesjonalnie brzmiące domeny w rodzaju WorldPoliticus.com, TrumpVision365.com, USConservativeToday.com, DonaldTrumpNews.com lub USADailyPolitics.com i prześcigały się w sensacjach. Reporterzy portalu BuzzFeed News dotarli do kilkunastu młodych ludzi obsługujących te strony i okazało się, że Trump, Clinton i amerykańskie wybory mało ich obchodzą. Produkują sensacje, bo rośnie liczba kliknięć, a każde kliknięcie to ułamek centa z reklam Google. Nie zdradzili jednak, czy scenariusze wymyślają sami, czy też podsuwają im inni ludzie.

W Danii funkcjonuje specjalna witryna Tjekdet, niestety tylko po duńsku, odkłamująca różnego rodzaju fałszywki. W ostatnim listopadowym biuletynie prostowała przykładowo puszczoną w sieć „rewelację”, że Justin Trudeau, premier Kanady o lewicowych poglądach, jest nieślubnym dzieckiem zmarłego niedawno bożyszcza lewicy Fidela Castro.

Autorem najkrótszego poradnika rozpoznawania fałszywek w sieci jest Ben Nimmo, analityk zagadnień bezpieczeństwa obszaru euroatlantyckiego. Jego ABC opublikowane na Twitterze sprowadza się do sprawdzenia:

A jak accuracy (dokładność) – czy fakty są prawdziwe i czy można je sprawdzić w sieci?

B jak balance (równowaga) – czy przedstawione są argumenty obu stron?

C jak credibility (wiarygodność) – czy analiza faktów jest wiarygodna, czy autor analizy jest wiarygodny?

Zalecenia proponowane przez BBC są nieco dłuższe. W przypadku wątpliwości należy zadać sobie serię pytań:

-czy znam źródło, które rozpowszechnia informację?

-czy jestem pewien, że to jest to właśnie źródło, a nie inne o łudząco podobnej nazwie?

-czy można znaleźć na mapie miejsce rzekomego wydarzenia?

-czy inne źródła też podają tę informację?

-czy wiadomość oparta jest tylko na jednej okoliczności, czy na wielu?

BBC zwraca uwagę, że ulubioną platformą rosyjskich trolli jest Facebook, przede wszystkim dlatego, że ma ponad 1,7 mld użytkowników i jeśli jakaś wiadomość „chwyci”, to rozprzestrzenia się błyskawicznie na wszystkie strony świata. Ponadto FB jest narzędziem do komunikowania się przyjaciół, krewnych i najbliższych znajomych, a więc jest odruchowo traktowany jako medium zaufane i wiarygodne. Biorąc pod uwagę obie te przesłanki, BBC udostępnia szczegółową, krok po kroku, instrukcję, jak powiadomić FB o fałszywce i zażądać usunięcia dezinformacji.

Z kolei powstała w 2015 r. witryna First Draft News (FDN) zaleca sprawdzanie zdjęć, bowiem dezinformatorzy nagminnie używają skopiowanych lub przerobionych zdjęć sprzed lat do ilustracji „aktualnych” fałszywek, wykorzystując przestarzałe, ale wciąż tkwiące w mózgach przekonanie, że „kamera nie kłamie”. Blogerom, redaktorom portali i zwykłym czytelnikom rozpowszechnianych w sieci wiadomości FDN radzi w przypadku pojawienia się pierwszej wątpliwości sprawdzić zdjęcie, korzystając z Google Images lub bardziej specjalistycznych baz danych, takich jak TinEye, Yandex czy Baidu. Dobrze jest przy tym sprawdzić datę wprowadzenia zdjęcia do sieci (uploadingu), pamiętając, że różne serwisy społecznościowe zapisują datę w różny sposób i można wykryć, że rzekomy autor zdjęcia lub filmiku skopiował materiał z innego serwisu. Dobrze jest też sprawdzać, czy pogoda na zdjęciu odpowiada warunkom atmosferycznym w danym miejscu, w danym czasie. Ustalenie tego nie jest obecnie trudne, jeśli się skorzysta z rozlicznych sieciowych „pogodynek” lub nawet z lokalnych kamer miejskich. Warto również popatrzeć na cień i pomyśleć, czy zgadza się on z czasem podawanym w wiadomości, dla której zdjęcie ma być dowodem wiarygodności. A bardzo często nie jest. W dniu głosowania w USA w internecie pojawiły się filmiki o rzekomych machlojkach wyborczych. Po weryfikacji okazało się, że filmiki przedstawiają, a jakże, wnętrza lokali wyborczych, tyle tylko, że w Rosji w trakcie wyborów 2012 r., a nie w USA podczas wyborów 2016 r.

Weryfikacja filmów, zdjęć i tekstów zajmuje jednak czas i zdemaskowanie fałszywki następuje w kilka godzin lub dni po jej rozpowszechnieniu. Tymczasem w przypadku takich grubymi nićmi szytych dezinformacji, ich scenarzystom i kolporterom zależy na krótkotrwałym efekcie, na rzuceniu okiem, na głośnym lub cichym ooooh!!!, a potem szybkim kliknięciu i rozesłaniu fałszywki dalej, bez głębszego zastanowienia. Zależy im nie tyle na zgodności podawanych informacji z rzeczywistością, co na emocjonalnym wrażeniu wywoływanym w świadomości odbiorcy.

Parafrazując wodza rewolucji Włodzimierza Iljicza Lenina, który w swych dziełach zawarł receptę na wszystko, czytając internetowe rewelacje, warto je sprawdzać, sprawdzać i jeszcze raz sprawdzać.

Tekst ukazał się w tygodniku Warszawska Gazeta!

---

http://warszawskagazeta.pl/kraj/item/4445-sluzby-i-internauci-kontra-rosyjskie-fabryki-trolli